top of page

Lesław Nowara – cztery wiersze

  • Mirek Drabczyk
  • 28 mar
  • 4 minut(y) czytania

Zaktualizowano: 29 mar



Co robię w wolnym czasie?

W wolnym czasie czas z natury jest wolny
i taki powolny, że wyprzedzają go wszystkie minione zdarzenia,
rozbite talerze i szklanki odrywają się od podłogi i w jednym kawałku rzędem się ustawiają na stole,
ptaki kurczą się w locie do rozmiaru piskląt i zamykają w skorupkach jajek,
kałuże wypruwają się z siebie długie nici deszczu i ściekają w burzowe chmury.

Ten wolny czas porusza się tak wolno, że można go objeść z każdej strony, 
wyprzedzać go o kilka kroków albo podążać o parę kroków za nim,
można w nim mieszać dowolnie kolejność i miejsca wydarzeń, 
zbudować Koloseum w Gizie, a piramidy w Paryżu,
Drugą Wojnę Światową wyznaczyć na rok tysiąc dziewięćset osiemnasty,
a Pierwszą na trzydziesty dziewiąty,
można zamienić miejscami Europę z Afryką,
i sprawić, aby Ziemia krążyła wokół Księżyca.

W wolnym czasie można spokojnie się przyglądać, 
jak okna zarastają pajęczyną, jak odrastają włosy i paznokcie,
w wolnym czasie nic nie jest szybsze, 
niż pokrywanie się chleba pleśnią i polnych kamieni mchem.

Ten wolny czas jest taki wolny, że wolniej od niego porusza się tylko światło,
i można swobodnie wybierać mu takie miejsca,
do których kiedyś dotrze i się w nich zapali,
i takie, które opuści bezpowrotnie i na zawsze w nich zgaśnie.

 
Meine Liebe Stadt Gleiwitz

Kocham to moje miasto Gleiwitz, szczególnie teraz wczesną jesienią.
Wzdłuż całej Bahnhofstraße od Peter Paul Platz aż po Germaniaplatz,
wzdłuż bulwarów rzeki Ostropki i dalej aż po nabrzeże portowe na Kanale Kłodnickim,
mienią się jesiennymi kolorami liści olchy, buki, graby i klony.

Spaceruję tam codziennie, ubrany w elegancki surdut,
z gracją wspierając się o dębowej lasce z mosiężną rączką w kształcie smoka.

Duży dziś ruch na ulicach, zewsząd dochodzi skrzypienie drewnianych i stalowych kół
i do klaskania podobny tętent końskich kopyt na bruku.

Mijam hurtownię piwa Dickman & Gutt, 
fabrykę lemioniady Otto Ahlgrim und Benjamin Otto oraz Urząd Celny,
przechodzę obok poczty na Niederwallstraße, a potem idę przez Wilhelmstraße,
aż do hotelu Haus Oberschlesien, gdzie jak zwykle wypijam filiżankę kawy. 
Przy sąsiednich stolikach widzę panią Beermann i małżonków Schultze, 
jest też Pan Schwürtz, jak zwykle z wnuczką i córką. 
Jest i pan Neumann, choć schowany za rozpostartą nad stolikiem gazetą. 

Chyba od zawsze, odkąd pamiętam, taki właśnie był niemal każdy mój dzień, 
aż po miniony piątek, aż to tę noc, kiedy przyśniło mi się to moje miasto.

W tym moim śnie, to miasto Gleiwitz ktoś ukradł i ukrył na całe sto lat
i porzucił w następnym stuleciu. 
I nie poznałem mojego miasta. 
Ujrzałem na ulicach mężczyzn i kobiety zupełnie bez nakrycia głów,
wszyscy poubierani byli jak kuglarze uliczni, jak cyrkowcy,                                            
w kubraczki kolorowe, kolorowe trzewiki, kolorowe koszule i swetry, 
a niektóre kobiety, o zgrozo, przyodziane były nawet w męskie spodnie. 
Ani jednego konia na ulicy, żadnego wolantu, dorożki, czy choćby węglowej fury.
Tylko automobile obite blachą o obłych kształtach z wytrzeszczonymi reflektorami.
I wszystkie szyldy nad sklepami wypisane były w obcym słowiańskim języku. 
Niektóre domy ściany całe miały ze stali i szkła, bez żadnych balkonów czy loggii. 
A w oknach domów i w witrynach sklepów, tyle było świateł, 
jakby w nie wstawiono gazowe latarnie i żar tych świateł wylewał się na ulice, 
które całe, aż po trotuar, pokryte były gumą czarną nazywaną asfaltem. 

Wybudzałem się z tego snu, zupełnie nagi,
ograbiony doszczętnie z całego mojego miasta,  
wygnany i porzucony na pastwę czasu, 
a całe moje ciało krwawiło,
poprzebijane wskazówkami zegarów jak włóczniami. 

Była sobota. Kościół zamknięty.
Ale zaraz po mszy niedzielnej uprosiłem pastora, by mi objaśnił,
co mógł oznaczać ten sen.
A on mi na to, żebym spożywał mniej wina, 
nie jadł tak tłusto
i dobrze wietrzył pokój przed snem. 


Miasto zakaźne 

Moje miasto rodzinne jest zakaźnie chore, a ja chory jestem na rodzinne moje miasto,              zakażone są nim moje dziecięce wspomnienia, przenoszone w mojej ślinie i krwi.  

Roznoszę to moje miasto rodzinne po obcych miastach jak dżumę i syfilis, a moje dziecięce wspomnienia ciągną się za mną, jak stada szczurów, jak chmary much, jak watahy bezpańskich kotów i psów. 

Nie ma znaczenia, czy to Tarnobrzeg, Wałbrzych czy Krosno, czy to Madryt, Wiedeń, czy Rzym. 

Wiem dokładnie, na której ławce w Paryżu odnajdę w parku te same wyrżnięte kozikiem litery, pamiętam dobrze tę kamienicę w Bytomiu z dębowymi drzwiami i poluzowaną klamką, pamiętam ten sklep obuwniczy w Monachium z żółtym neonem mrygającym po zmroku, no i przecież ten trzepak na podwórzu w Weronie, wygląda tak samo jak w Zabrzu i dokładnie takie same są piaskownice i huśtawki na placach zabaw w Berlinie, Opolu i Jaśle. 

Przez pięćdziesiąt lat nic się nie zmieniło. Woda z kranu w każdym hotelu ma taki sam smak wody dobywanej wprost ze studni i czerpanej dłonią prosto z wiadra, jak pięćdziesiąt lat temu na Podlasiu, w wiejskiej zagrodzie u ciotki.

Więc czy po to płacę za te hotele, autobusy i tramwaje, po to opłacam taksówki, dorożki i riksze, żeby idąc przed siebie, odnajdywać pozostawione w dzieciństwie własne ślady w parkowych alejkach, odciski własnych butów w błocie i w śniegu? 

Każde to obce miasto wabi uśmiechniętymi kobietami na bilbordach, ciałami modelek i hostess na ulotkach biur podróży, a potem wciąga do zamków, pałaców, muzeów i kościołów, jak do burdeli i sprzedaje się drogo, a przecież na końcu i tak, każde z nich opuszcza się z ulgą i wyrzuca z pamięci, jak tanią dziwkę. 


Uliczna spowiedź publiczna

Każda ulica w mieście to kościół
w którym każdy napotkany znajomy
jest kapłanem
zmuszającym mnie do spowiedzi:

- to powiedz co u ciebie?
- kiedy się spodziewasz awansu?
- jak wam się udały wakacje?
- przeprowadzacie się jeszcze w tym roku?
- a jak miewa się twoja Anka?
- Madzia chodzi wiąż do tej samej szkoły?

Każda moja odpowiedź jest szczera
jak dobre kłamstwo
bez którego nie byłoby rozgrzeszenia

Więc zanim uderzy we mnie 
ten grom z jasnego nieba
albo pochłonie mnie czeluść piekielna

Może zdążę się jeszcze pożegnać 
i odejść 
dźwigając do domu
tę ciężką teczkę z pracy
i siatki z zakupami 

fot. Michał Buksa
fot. Michał Buksa







Lesław Nowara (ur. 1963) – poeta, felietonista, recenzent literacki. Ostatnio wydał: Ość wieloryba (2020) i Przed nami jeszcze potop (2023). Mieszka w Gliwicach.

     Redakcja  Krzysztof Śliwka,  Mirosław Drabczyk
                        Ilustracje  Paweł Król 

  • Facebook
  • Instagram
bottom of page