top of page

Katarzyna Woydyło – Tańcz jak tańczy wąż



Tańcz jak tańczy wąż Nigdy nie tańczyłam w miejscach publicznych. Podrygiwałam czasem przy gotowaniu ryżu
we wspólnej kuchni, kiedy do ilości minut z opakowania dodawałam dwie i przekręcałam
kurek kuchenki gazowej. Czternaście minut drżenia na prostych nogach ciężko byłoby nazwać tańcem, choć dotąd nikt w naszym wspólnym mieszkaniu tego nie skomentował.
Pomiędzy płatkami a mąką w sklepie słuchałam tłustego bitu, co miażdży przeponę i rozgniata serce, ale ani razu nie przytupnęłam do jego rytmu. Czasami szurałam nogą pod stołem w knajpie, kiedy niewygodna rozmowa z Pedro uwierała bardziej niż kamyk w bucie. Nie pomagał wtedy ulubiony makaron z chrupiącym kurczakiem, ani dorysowany przez Pedro odręcznie uśmiech na otłuszczonej serwetce. Liczyłam, że jeśli poszuram trochę, to strzepnę z siebie w końcu odpowiedź, jak zaschnięte błoto, które zbyt długo nie chciało skruszeć. Szuranie ostatecznie go irytowało. Upomniana raz, a potem drugi, zrozumiałam, że tańczenie w miejscach publicznych, nawet tak powściągliwe, jest irytujące. Przestałam więc tańczyć i poruszać rytmicznie ciałem. Przestałam ruszać nim nawet nierytmicznie.
Ostatecznie zastygłam na kilka miesięcy. W nocy nie musiałam się w niczyją stronę
przesuwać, ani tańczyć na niczyich biodrach, co ułatwiało sprawę ciągłego bezruchu. Rzadko
dochodziło do zrywów, podczas których desperacko wracałam do czasów, kiedy ciało
reagowało na bodźce. Szukałam wtedy wzruszeń w starych reklamach, a jak już odpowiednią
dorwałam, to zapętlałam. Odczytywałam dźwięki po jednej nutce, rozkładałam ręce tak samo
jak piosenkarka w reklamie napoju. Może w myślach robiłam niezłego backflipa, ale jedyne,
na co się zdobywałam w realu, to przesunięcie palcem w stronę krzyżyka, by zamknąć stronę.
Kilka razy napisałam do Pedro, żeby wpadł do mnie i mnie czymś poruszył. Rzadko jestem w
pokoju sama, dlatego nie zdecydował się przyjść. Nie żywiłam urazy. Widziałam go w piątki
w klubie i patrzyłam na jego pląsy na rozgrzanym neonami parkiecie. Był wężem w człowieczej skórze, którą zrzucał wyłącznie w tańcu. Po drugim drinku próbowałam wysyczeć w jego kierunku: chodź do mnie, a jednak dopóki nie odważyłam się wejść na parkiet, on nie reagował. Wahałam się, czy utknąć pomiędzy jedną nutą, a drugą i dać się w niej zamknąć, czy może złapać kilka rytmicznych tonów i dać się im ponieść ku jego osobie.
Mogłabym przylgnąć wtedy do Pedro jak dawniej, stać się dla niego zastępczą skórą, której
nie chciałby z siebie zrzucić. Musiałabym znów poruszyć ciałem, zatańczyć publicznie, a potem dać zmiażdżyć sobie przeponę i rozgnieść serce. W skórze węża rozpoznałabym dawną siebie. Od razu, po jednej nutce.











Katarzyna Woydyło (ur. 1992) – absolwentka filologii germańskiej na Uniwersytecie Śląskim. Jej opowiadania opublikowane zostały w "Stronie Czynnej", "Tlenie Literackim" oraz w "Epei". Mieszka w Zabrzu.
bottom of page