top of page

Julian Kazberuk – cztery wiersze



Pokot

Po mędrcach pozostało kilka
rustykalnych swetrów z diagonalu.
Jęczy sterta brudnych zachcianek - żeby zgubić coś
z jawy, jeśli nie to chociaż z spojrzeń.

Błądzimy w segmentach romantycznego języka
ce plus plus, który staje się powoli niewidoczny
jakby ktoś długo oblizywał lody sople.
Język nierozumiany na sieniach przedmieść.

Czas wyjada, co cielesne chce dotrzeć bieli.
I przejmuje się tym człowiek, bo coś czego sam nie wie,
spocznie na przeciwległym końcu. A potem
napiętnuje Się to mistycznie "złem" dla uspokojenia.

Głowy opuszczone na coś lub po prostu,
a statyczny uśmiech z rodu Śakjów opuszcza cię
gdy wchodzisz all in w grę państwa-miasta,
które dla nas będzie wieczną podróżą końców miesięcy.

Moje origami leci kluczem nad szpitalnym łóżkiem,
gdy z niej wracamy.


Kurs

Na kościanym pigmencie kamienic
wisi plakat z boginią Nike
– po prostu to zrób.
Obiecana zapłata – gwarancja siwizny
i wstęgi dziko rosnącej brody.
Za nimi następne dwadzieścia lat rojeń.
Przed nimi zblaknięte irysy oczu,
zamknięte wąskim pokojem.

Telefon o uśmiech spóźniony.
Odbiera dziadek, krusząc ciężką miedź wschodu.
Myśli mnie swędzą pod czołem
- rzęsiste włókna pędzą zmęczone,
splątane pod monitorem.


La bel epok

Jutro mieni się biało czerwienią,
pierwszym chodnikiem sumeryjskim,
którego prawy pas jest stale remontowany,
a lewy pas jest od kilkunastu lat na ukończeniu.

We wtorki przykazany telewizyjny deload.
W witrynach szukam plakatów
wystaw rodem z masowofabryk,
żeby po godzinie zorientować się, że to telebimy.

Poradnik prasowy: „Jak przeżyć drugi dzień chrzcin”:
przechodzę przez, co ważniejsze sutry mahajany,
wiercąc się w pozycji śpiącego wojownika,
gdy pęka mi na twarzy bubble face mask.

Sztuka kreatywnego angażowania się
w ciągi narkotyczne czeka
na swoją ekranizację memiczną. Czekamy i my
na pociąg do Darjeeling w przedziałach ze światem.


Sztafeta

Opowieść o mieście mężczyzny
w duszy pachnącego peryferią.
W marzeniu nieskończonego pędu
Awansów pajęcze sieci.
CPNowe tęcze - kwitły.

Nowy miesiąc wyłania się z nieba.
Syn na końcu jednej dłoni ma młotek,
na końcu drugiej głęboki uśmiech.
Na rycinie prowincji widnieje sad.
Dzieci spod bata chowają dzieci znad.

Historia jest ciągle taka sama.
Krajobraz rozrywa na części powietrze.
Urzędów tłoki gonią uświęcony przemysł,
i witają się od niechcenia z bogiem
założyciele nogi na nogę.

Zabarwmy kieliszek nuta patriotyzmu.
Tańczą w bransoletkach ramion galerie.
Bulgocze od wnętrza woal wiejskich chat.
Kochanków papierosowych trwoży
różowy błękit zorzy.

Syn spogląda marzeniem ojców
w tańczący płomień zniczy,
a jego zboże śni na polach
sen niczyj.









Julian Kazberuk – białostocki poeta, z wykształcenia prawnik, ściśle wiążący codzienność ze sztuką.
Publikował w nieregularniku „Epea”, wyróżniony w konkursie „Srebrne pióro MDK”. Współzałożyciel stowarzyszenia „Fundamenty”, promującego działalność
artystyczną, głownie twórczość literacką.
bottom of page