Elizabeth Bishop – Włamywacz z Babilonu
- Mirek Drabczyk
- 27 cze
- 4 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 29 cze
W Rio rośnie straszliwa plama
Na wzgórzach jasnozielonych.
To biedni zmierzają do Rio,
Nie wrócą w rodzinne strony.
Na wzgórzach widać milion ludzi,
Milion wróbli, lęgowiska,
Niby zabłąkani migranci
Mają postój przy ogniskach,
Budują gniazda albo domy,
Z puchu albo z byle czego,
Na wietrze by się nie ostały,
Nie mają zaczepu żadnego.
Tłum się rozrasta jak porosty,
Schodzi się tym, innym szlakiem.
Jedno wzgórze zwą Katakumbą,
Z kolei drugie, Kurczakiem.
Jest tam też wzgórze Kerosene,
Wzgórze Kościotrupa blisko,
Stoi sobie wzgórze Zdumienia
I pnie się wzgórze Babilon.
Micuçú włamywacz, zabójca,
Wróg porządku społecznego
Dał nogę trzy razy z więzienia,
Jak się mówi: „najcięższego”.
Nie wiedzą, ilu ludzi zabił
– nigdy nie popełnił gwałtu –
A kiedy ostatnio uciekał,
Poranił dwóch policjantów.
Mówili: „Ucieknie do ciotki.
Wychowała go jak swoje.
W sklepiku na wzgórzu Babilon
Ciotka sprzedaje napoje.”
Więc poszedł prosto do ciotki,
Wypił ostatni kufel piwa.
– Ciociu, żołnierze nadchodzą,
Nie mogę się tutaj ukrywać.
Dziewięćdziesiąt lat w więzieniu.
Kto by marzył o takim życiu?
Wolę dziewięćdziesiąt godzin
Na wzgórzu Babilon w ukryciu.
Nie mów nikomu, że byłem,
Uciekam, jak długo dam radę.
Byłaś przedobra, kochana.
Skazali mnie na zagładę.
Spotkał mulatkę z dzbanem wody,
Kiedy opuszczał chałupę:
„Jeśli doniesiesz na mnie, siostro,
To już teraz jesteś trupem.”
Tam są jaskinie i kryjówki,
Stara forteca się wali.
Francuzom ze Wzgórza Babilon
Tubylcy się przyglądali.
Pod tym wzgórzem leży ocean
Po niebo na horyzoncie,
Ocean był płaski jak ściana,
Po nim pływały frachtowce,
Albo wspinały się po nim,
Aż każdy był mały jak mucha,
I potem spadał i znikał.
Zrozumiał: „Wyzionę ducha!”
Gdzieś w oddali beczały kozy.
Słyszał niemowlęce wycie.
Latawce trzepotały w górę.
Wiedział, że żegna się z życiem.
Sęp tak trzepotał skrzydłami,
Że z bliska widział nagą szyję.
Micuçú machał i krzyczał:
„Nie, proszę, niech jeszcze pożyję!”
Wtem wojskowy helikopter
Kołując, głośno wylądował,
Dwóch mężczyzn było w środku.
Micuçú sprytnie się schował.
Żołnierze byli z każdej strony
Zielonego wzgórza, stali
Tuż przy linii horyzontu,
Cali zastygli i mali.
Dzieci patrzyły przez okna,
Mężczyźni w barze bluzgali,
Cachaçę w szczeliny w podłodze
Drobinami wypluwali.
Żołnierze byli cali w nerwach,
Mimo że z karabinami,
I jeden w panice zastrzelił
Oficera z pagonami.
Miał trzy rany postrzałowe.
Panikarz puścił długą serię.
Zaszlochał jak małe dziecko
I wpadł w rozpacz i histerię.
Umierając, im powiedział:
„Zróbcie, co trzeba zbiegowi.”
Oddał swoją duszę Bogu,
Synów – Gubernatorowi.
Szybko pobiegli po księdza
I proboszcz go Niebu polecił.
Zmarł mężczyzna z Pernambuco,
Jedno z jedenaściorga dzieci.
Chcieli przerwać poszukiwania.
Nie przerwali mimo zgonu –
Rzucili się pędem na rozkaz
Znów na wzgórze Babilonu.
Bogacze w apartamentach
Patrzyli, stojąc z lornetkami
Tak długo, jak było jasno,
I całą noc pod gwiazdami,
Micuçú na łące, na drzewie,
Przed pościgiem się ukrywał,
Na latarnię morską na morzu
Gapił się, i nasłuchiwał.
A ta spoglądała na niego.
Gdy nastał poranek pogodny,
Micuçú na wzgórzu Babilon
Był mokry od rosy i głodny.
Na morzu niczym z porcelany
Surowe jajo leżało.
Przeklął to żółte, brzydkie słońce.
Zły los przypieczętowało.
Widział długie białe plaże,
Gdzie ludzie szli pływać i leżeć
Z ręcznikiem i parasolem,
A jego ścigali żołnierze.
Na samym dole ludzie byli
Kolorowymi plamkami,
A ich pływające głowy
Brązowymi kokosami.
Usłyszał sprzedawcę orzeszków,
Gwizdkiem ludzi nawoływał,
Dalej – sprzedawcę parasoli,
Jak kołatką wymachiwał.
Kobiety z koszami z towarem
Na rogach ulic gadały,
Potem idąc na plac targowy
Ciągle w górę spoglądały.
Bogaci mieszkańcy znów wyszli
Ze swoimi lornetkami
I wielu z nich na płaskim dachu
Stało między antenami.
Wcześnie, ósma, ósma trzydzieści,
Spojrzała na niego głowa,
Wojskowy się wdrapał, wystrzelił,
Po raz ostatni spudłował.
Słyszał z bliska jak żołnierz dyszy,
Że go złapać nie potrafi.
Gdy Micuçú zaczął uciekać,
Żołnierz za uchem go trafił.
Małe dzieci głośno płakały
Gdzieś w oddali w jego głowie,
Psy ciągle szczekały przy budach.
Wyczuły, że umarł człowiek.
Obok niego leżał rewolwer,
Miał potargane ubranie,
Lśniły dwie monety w kieszeni,
Zesztywniał z dłonią na ranie.
Policji i całej ludności
Po jego zgonie ulżyło.
A ciocia płakała za ladą –
Taka to była zażyłość.
– Od zawsze nas szanowano.
Mój sklep jest porządny i schludny.
Kochałam go, choć od dziecka
Micuçú był wredny i trudny.”
– Od zawsze nas szanowano.
Siostra ma pracę, nic nie musiał,
Dostawał od nas pieniądze.
Więc czemu wyrósł na rabusia?
– Przy mnie w slumsach Babilonu
Wyrósł na kogoś uczciwego,
A klienci sposępnieli,
Zerkając jeden na drugiego.
Jeden powiedział drugiemu
Za drzwiami, jakby coś ukrywał:
„Ponad sześć razy złapany –
To musiał być kiepski włamywacz.”
Dziś grupka żołnierzy na Wzgórze
Przybyła rano raz jeszcze.
Błyszczą hełmy i długie lufy
Owiewane drobnym deszczem.
Micuçú już leży w grobie.
Kolejnych dwóch próbują schwytać.
Mówią, że biedny Micuçú
To jednak groźniejszy bandyta.
Rozrasta się straszliwa plama
W Rio na wzgórzach zielonych.
To biedni zmierzają do Rio,
Nie wrócą w rodzinne strony.
Jest tam też wzgórze Kerosene,
Wzgórze Kościotrupa blisko,
Stoi sobie wzgórze Zdumienia
I pnie się wzgórze Babilon.
przełożył Jacek Świerk
