Arkadiusz Sieroń – Zgubiliśmy pańskiego kota
- Mirek Drabczyk
- 29 maj
- 4 minut(y) czytania
– Przepraszam, ale zgubiliśmy pańskiego kota.
– Jak to zgubiliście? – Grzegorz był zmęczony powrotem do kraju. Miał zgarnąć
Mruczka w drodze do domu i położyć się spać. Nie spodziewał się komplikacji. Zostawił
przecież kota w ekskluzywnym hotelu dla zwierząt.
– Nie ma go tam, gdzie powinien być – wyjaśnił młody pracownik. Wyglądał na
dwadzieścia parę lat, a jego rzadki zarost nagle zaczął niebywale denerwować Grzegorza. –
Już jakiś czas – dodał, a ironiczny, nieprzystający do sytuacji, uśmiech nie schodził z jego
twarzy.
– O Boże, kiedy to się stało?
– Trudno powiedzieć, nie zostawił listu. Kilka dni będzie.
– Dlaczego nie zadzwoniliście do mnie?
– Liczyliśmy, że się znajdzie. Nie chcieliśmy też panu psuć urlopu. I nie mogliśmy
znaleźć numeru telefonu. Trudno powiedzieć. Mamy tutaj ostatnio małe zamieszanie.
– Mieliście go pilnować! Tym się chyba zajmujecie? Szukaliście go w ogóle? – krzyczał
Grzegorz.
– Ma się rozumieć. Dzwoniliśmy do Departamentu Psów: aż wyrywali się, aby go
znaleźć. Ostatecznie nie daliśmy im tropu. Znaczy się zlecenia. Uznaliśmy, że być może
chciałby pan odzyskać swojego kota żywego.
– Oczywiście, że żywego! Czy wy do reszty oszaleliście? Proszę oddać mi natychmiast
mojego kota!
– Proszę nie wrzeszczeć. To źle wpływa na zwierzęta – młody człowiek zganił
Grzegorza. Po czym dodał, wyszczerzając zęby: Jeszcze gotowe pouciekać przez ten hałas.
Grzegorz opadł bezwładnie na stojący za nim fotel. Zrobiło mu się gorąco. Odpiął
górny guzik koszuli, przetarł czoło chusteczką, wziął łyk mineralnej. „Tylko spokojnie,
oddychaj, za chwilę poprosisz kierownika i wszystko się wyjaśni” – uspokajał się w myślach.
– Jak już panu mówiłem – podjął pracownik – pański kot niestety… jakby to ująć… nie
był…
– Nie był dostatecznie pilnowany. No i się zgubiła biedaczyna – przerwał mu łysy
mężczyzna z lekką nadwagą, który wszedł właśnie do recepcji.
– Kim pan jest? – wybąkał Grzegorz. Był coraz bardziej zmęczony i zdezorientowany.
– Alojzy Gamajda, jestem kierownikiem hotelu. Wie pan, że założył go mój
prapradziad, w czasie pierwszej wojny światowej, by ludzie mogli zostawić zwierzęta pod
opieką i całym sercem oddać się wojowaniu? Ale to tylko taka dygresja. Chciał pan ze mną
rozmawiać, prawda?
Grzegorz spojrzał zdumiony. Wymamrotał:
– Prawda, chciałem, ale nie zdążyłem tego powiedzieć. To skąd…
– Mniej więcej po takim czasie klienci żądają widzenia się z kierownikiem.
– To wy regularnie gubicie zwierzęta? Czy to żart z ukrytą kamerą? Jeśli tak, to zupełnie
nieśmieszny!
– Skądże, to nam się bardzo rzadko zdarza. Tych kilka przypadków rozdmuchała prasa.
Jesteśmy profesjonalistami, ceny mówią same za siebie. – Kierownik zrobił pauzę, w trakcie
której wydawał się coś rozważać. Wziął głęboki wdech i wyrzucił szybko:
– A nie chciałby pan może innego kota? Mamy nawet tej samej rasy, kłębuszek
w kłębuszek jak Mruczek. A do tego młodszy i – to już moja subiektywna opinia –
przyjemniejszego usposobienia.
Grzegorza zamurowało.
– Możemy dorzucić papużkę. Mamy akurat jedną. – Kierownik zerknął w komputer. –
Albo żółwia.
– Nie chcę innego kota, chcę Mruczka! Chwila, czy pan mnie chciał właśnie przekupić
żółwiem? Dość tego, dzwonię na policję!
– Ach, po co te nerwy, szanowny panie! To był tylko żart. Dla rozładowania atmosfery.
Gdy pan powiedział o tej ukrytej kamerze, to pan trafił w sedno – cały obiekt jest
monitorowany. Niech pan jedzie do domu się przespać, a my w tym czasie obejrzymy
nagrania i na pewno znajdziemy Mruczka. Co pan myśli?
– Sam nie wiem – Grzegorz zaczął niepewnie, ale był wyczerpany podróżą i tą sytuacją
– Dobrze, to czekam jutro na telefon. I lepiej, żeby Mruczek się znalazł. Ja znam pewne
osoby! – pogroził niejasno na odchodne.
W domu rzucił się na łóżko i zasnął jak kot, to znaczy suseł. Śnił mu się Mruczek, ale
sen był bardzo dziwny: jego pupil stał na czele rewolucji.
***
Nikt z hotelu nie zadzwonił, mimo że dochodziło już południe. „Czy oni nie mówili, że
zgubili mój numer?” – Grzegorzowi przypomniało się mgliście. Sam zatem zatelefonował, ale
nikt nie odebrał. Postanowił, że tam pojedzie. Gdy dotarł na miejsce, coś mu nie pasowało.
Nie był jednak w stanie określić, co dokładnie. Dopiero gdy wyszedł z auta i zbliżył się do
budynku, zorientował się, że zniknął szyld hotelu.
Wszedł do środka ze ściśniętym gardłem. Tam, gdzie jeszcze wczoraj znajdowała się
recepcja, była pusta przestrzeń. Poza kilkoma zdezelowanymi meblami wszystko zniknęło.
– Halo, jest tu kto? – zapytał, choć nie liczył na odpowiedź. W pomieszczeniu panowała
głucha cisza. Przerwał ją dopiero szloch Grzegorza, który zrozumiał, że już nigdy nie zobaczy
swojego kota.
***
Tymczasem na dachu budynku dwaj obserwatorzy odprowadzali Grzegorza wzrokiem do
samochodu.
– Dobrze się spisałeś, Alojzy! Oto koperta: tak jak się umawialiśmy – wymruczał
Mruczek, dopalając cygaro. – Viva la revolución! – rzucił na odchodne i skoczył na sąsiedni
dach.
